poniedziałek, 18 marca 2013

Trekking - dzień pierwszy

To niestety był dzień naszej porażki. Wyprawę wykupiliśmy w miejscowym biurze. Zakładałem trochę inny wariant, ale temperatury w Chiang Mai skutecznie uniemożliwiały dokładną penetrację ofert. Wybraliśmy wariant trzydniowy z dwoma noclegami w wioskach plemion górskich z kilkugodzinną codzienną wędrówką pieszą. I niestety temperatura w pewnym momencie przekroczyła nasze możliwości. Problem był poważny, gdyż byliśmy w środku dżungli. Na całe nasze szczęście w pobliskiej wiosce plemienia Lisu był jeden samochód i właściciel zgodził się dostarczyć nas do miejsca noclegu w wiosce plemienia Karen. Ale i on się przeliczył, droga okazała się nie do przejechania i trzeba było szukać następnego ratunku. Dowiózł nas do miejsca, skąd wzięliśmy Tajów z motorami i jakoś dotarliśmy. Ten dzień dał wskazówkę, co możemy w obecnej temperaturze - cały czas ponad 40 stopni i ogromna wilgotność. Warunki w wiosce skromne, to właśnie ta społeczność z tzw. długimi szyjami. Wieczorem po kolacji odbyły się długie rozmowy w międzynarodowym gronie przy ognisku.
Rano pierwszy widok nas zszokował:
Może jedno zdjęcie z wioski "długich szyj":

Spotkanie Mirki z pracującą panią z plemienia Karen:


Po śniadaniu dostaliśmy się do campu dla słoni. Najpierw odbyliśmy spacer na słonicy z małym:
Potem słonie trzeba było wykąpać.Świetnie to wyszło na kamerze.

Przez rzekę był ekspresyjny wiszący mostek:
Następnie odbyliśmy rafting na burzliwej rzece. Zdjęć nie będzie, gdyż nie było możliwości.I tak wyszliśmy całkowicie mokrzy. Jeszcze tylko pieszy trekking do kolejnej wioski na nocleg. Warunki gorzej jak spartańskie. Byliśmy tylko we dwoje, więc cała wieś nasza. A przywitała nas społeczność akurat walcząca z wężem (żmiją ?) pół metra od naszej chaty.Potem zrobili sobie z półżywym zabawę:
Toaleta w rzece, brak elektryczności, spaliśmy już o 20-tej.
Kolejny dzień to najpierw przedostanie się przez rzekę metodą linową ( a w niej aż rojno od krokodyli):
Jeszcze trzeba było do cywilizacji dopłynąć tratwą bambusową, ale mamy to tylko na kamerze. I to był cały nasz trekking. Nie całkiem taki jak planowaliśmy, ale temperatura była nieprawdopodobna.
Po powrocie do Chiang Mai okazało się, że bilety na autobus do Bangkoku zostały podczas raftingu kompletnie zniszczone. Więc lekka nerwówka, ale Tajowie podeszli do tego z uśmiechem i nocnym autobusem VIP pojechaliśmy do stolicy. Byliśmy o 6-tej rano, więc dokupiliśmy pokój i zabraliśmy się za mycie, pranie i Changa.

Chiang Mai cd.

Jesteśmy z powrotem na antenie. Przerwa wynikła z sytuacji dostępu do internetu. Zmienialiśmy hotel z informacją, że tam będzie internet, ale to okazało się nieprawdą. Było co prawda wi-fi, ale bez możliwości przekazu danych. A tam mieliśmy przekazać Wam wiadomość, że od następnego dnia ruszamy do dżungli, gdzie oczywiście będziemy bez mediów. Więc przepraszamy za brak kontaktu, ale było to od nas niezależne.
A teraz krótko opiszemy co robiliśmy w drugim dniu w Chiang Mai. W programie mieliśmy wizytę w słynnym ich "sanktuarium" Doi Suthep. Nie obyło się bez przygód, gdyż po wyjechaniu tyk-tukiem za miasto aby złapać okazję do tego miejsca, zorientowaliśmy się, że nie wymieniliśmy pieniędzy. A w Tajlandii nie przyjmą innej waluty poza własną. Jakoś wybrneliśmy, jedyna strata, to niemożliwość zakupu wyjątkowo fajnych rzeczy na miejscowym targu.